sobota, 19 grudnia 2009

Afryka od kuchni



Tym razem spojrzymy na Afrykę od strony kuchni. Zapraszam Was do restauracji, najlepszej w Mansie. Głównym kucharzem jest baJesiee, prosta kobieta ze wsi, która od kilku lat pracuje u naszych sióstr. Nasze Menu ma swój schemat i bardzo łatwo przewidzieć, co będzie danego dnia.

Poniedziałek: podstawa to jajka

Wtorek: mięso

Środa: fasola

Czwartek: mięso czy makaron

Piątek: ryba

Weekend: gotujemy same chyba, że wypada jakieś święto. Wtedy jemy kurczaka albo lazzanię, zależy, która siostra gotuje i na co ma apetytJ

Codziennie na obiad mamy ubwali czyli tzw. nshimę. Jest to taka trochę nasza kasza-manna przygotowana z mąki kukurydzianej, prosa. Nshima jest podstawą kuchni każdego Afrykańczyka w Zambii. Dla ludzi z wioski jest to główny i czasem jedyny posiłek w ciągu dnia. Można ją wzbogacić mąką z kasawy. Jak kultura podpowiada nshimę należy jeść rękoma. Urywa się kawałek potrawy i gniecie w ręku w efekcie wkładając do buzi okrągły kawałek szarego ciasta. Można ją przygotować na dwa sposoby: soft – wersja dla kobiet i musungu, delikatna, niezbyt twarda, i hard – mocna, gęsta, czasem twarda „jak kamień” dla mężczyzn, szybciej zapycha żołądek. Nasi pracownicy każdego dnia z wielkim apetytem siadają w insace by po umyciu rąk formować nshimowe kulki i zapychać nią swoje żołądki. Oczywiście do nshimy jest jakiś dodatek.

Co? Przełożoną w naszym konwencie jest Filipinka, zatem codziennością jest ryż. Teraz, kiedy siostra Celeste (przełożona) jest na urlopie czasem ryż zastępują ziemniaki (najbardziej lubię w postaci piure) lub makaron z sosem (tak trochę po włosku). Nasza kuchnia jest, zatem wielokulturowa.

Mięso. Wcześniej pisałam, że nie ma święta bez kurczaka. W tygodniu raczej nie jest on przyrządzany. Mamy za to wołowinę czy coś z mięsa wieprzowego, mielonego, bo nie jest ono aż takie drogie. Czasem trafi się jakaś kiełbaska podsmażana albo bekon.

Na szczęście nie jadamy bardzo popularnych tutaj ifishimu czyli cartepillars. Są to tłuściutkie dżdżownice zbierane z liści drzew, suszone i następnie przyrządzane na patelni czy gotowane. Miałam okazję jeść je w Polsce i nie mam oporów żeby je przełknąć, ale do mojego zestawu smakołyków nie należą. Tym bardziej, że gdy wkładasz je do buzi one patrzą na ciebie swoimi okrągłymi oczami.

Z rozmów z dzieciakami i nasza kucharką wywnioskowałam, że można jeść też ptaki, ale nie wszystkie. Nie jada się tych, które żywią się padliną, jedzą węże. Zazwyczaj duże, drapieżne. Mam nadzieję, że nie chodzi o te straszne kruki, które chodzą po naszym podwórku i kraczą.

Ryby: Ryby są najczęściej łowione w pobliskich stawach, jeziorach i suszone. Jest to najprostszy sposób przetrzymywania ich w miejscowych chatach, pozbawionych lodówek, prądu. Bardzo często sprzedawane są one potem przy drodze. Po przyrządzeniu mają swój specyficzny zapach i smak. W shopricie („super market”) można kupić też mrożone. Ciekawy jest tu sposób dzielenia ryby. W Polsce odcina się głowę, tutaj zazwyczaj głowa i kawałek za nią stanowi jedną z porcji.

Kapenta – małe suszone rybki o długości ok. 2, 3 cm – takie trochę nasze szprotki. Jest to narybek wyławiany w jeziorach specjalnymi drobnookimi sieciami i suszony na słońcu a następnie przyrządzany na patelni z pomidorami i z cebulką. Rybki te je się w całości, ze szkieletem i wszystkimi częściami ciała, gdyż ze względu na wielkość niemożliwe jest ich czyszczenie. Ograniczamy się tu jedynie do umycia ich i wyrzucenia zbędnych śmieci. Pomimo nieprzyjemnego zapachu, podczas ich przyrządzania i specyficznego smaku bardzo lubię te małe rybki.

Warzywa: Czasem mam wrażenie, że można jeść tu wszystkie liście, jakie spotykamy w naszym ogrodzie. Zazwyczaj do obiadu podawane są one z dodatkiem pomidorów i cebuli. Niestety nie nauczyłam się jeszcze rozpoznawać po ugotowaniu czy są to młode listki: słodkich ziemniaków, fasoli, rzepy, szpinaku, dyni…Moim ulubionym daniem w kolorze zielonym jest kacesha. Jest to roślina przyrządzana z orzeszkami ziemnymi. Uwielbiam ten sos i mogłabym jeść go codziennie.

Kasawa- maniok – krzew, można jeść młode liście tzw. katapa i biały, twardy korzeń, czasem osiągający długość pół metra. Można go usmażyć, ugotować lub zmielić na mąkę o przygotować z niej ubwali. Dzieciaki z oratorium często przynoszą ją sobie i po oberwaniu łupiny, przypominającej korę drzewa przegryzają biały twardy miąższ w międzyczasie.

Kasawa jest uprawiana w porze deszczowej

W porze deszczowej Zambijczycy uprawiają też orzeszki ziemne. Są one dodawane do warzyw, prażone. Przyrządzając potrawy z ich dodatkiem nie trzeba oleju, gdyż same w sobie mają ten tłuszcz.

W Zambii spotykamy znane nam w Polsce warzywa jak: kapusta, pomidory, ogórki, fasolka szparagowa, papryka, dynia, buraczki. Kiedy się zajrzy do ogrodu u fatherów można nawet uskubać troszkę koperku czy pojeść liście szczawiu wyhodowane z nasion przywiezionych z Polski.

Moje umiejętności kulinarne w specjalności: Afryka póki, co ograniczają się do przyrządzenia nshimy, kaceshy, wszelkiego rodzaju liści, bananów i jedzenia dla psów. Myślę, że dużo już mi nie zostało do nauki, bo kuchnia jest tu bardzo uboga. W planach jest jeszcze opanowanie umiejętności przygotowania kapusty z orzeszkami, słodkich ziemniaków, coś z awokado i małych latających robaczków, które podobno smakują jak skwarki.

Przedstawiłam tylko te potrawy, które jada się u nas, w konwencie. Aż strach pomyśleć, co jedzą Afrykańczycy mieszkający w buszu?

PS. Przez ostatnie 5 dni byłam sama w konwencie. Zostałam mianowana Matką Przełożoną, ale co z tego jak nie było kim dyrygować.:) Bardzo dobrze dogadywaliśmy się z pracownikami, baJesiee nauczyła mnie gotować, baKunda ściął trawę przy przedszkolu i udzielił mi rad, co do mojego ogrodu a ja w zamian przygotowałam ciasto i placki ziemniaczane. Chyba dobrze sobie radziłam przez ten czas, psy żyją, kot się znalazł a mój ogród wypiękniał – mamuś byłabyś dumna z niego. Fathery wracają dzisiaj, siostry jutro, więc nie będzie już tak cicho…

W piątek spotkała mnie bardzo śmieszna sytuacja. Robiłam coś w pokoju, gdy nagle rozległo się „odi” (jest to pytanie czy można wejść?). Głos męski, nieznajomy, ale krzyczę „kalibu” i pędzę do drzwi. W połowie pokoju zatrzymałam się i zgłupiałam na widok „białego człowieka”. Tak, tak jak się mieszka wkoło z Afrykańczykami i nie patrzy za często w lusterko człowiek głupieje jak widzi białego. Pięć minut zajęło mi rozpoznawanie gościa. Pierwsze dwie minuty zastanawiałam się, w jakim języku się odezwać a następne trzy skąd ja go znam? Na szczęście ks. Piotr z Lufubu pierwszy odezwał się po Polsku a mnie otworzyły się wszystkie klapki. Przynajmniej w piątek miałam, komu gotować i z kim jeść.

Kolejne dzieciątko w drodze – niesamowite. Tak bardzo cieszą mnie takie wiadomości!!!! Jak tak dalej pójdzie to prośby w moich modlitwach o szczęśliwe porody zamienia się w litanie…

- Dla Karolci o szczęśliwy poród …

- Dla Ani o szczęśliwy poród…

- Dla Dorotki o szczęśliwy poród…

- Dzięki za Mariolki szczęśliwy poród…GRATULACJE, kolejny Sargalski na świecie!!! Hip hip hura!!!!

PS. Kaczka zdechła. Chłopaki ja oprawili dla psów. Gdyby ja zakopać istnieje niebezpieczeństwo, ze ją odkopią i zjedzą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz