czwartek, 2 września 2010

ostatnie zapiski z Mansy - sierpień 2010



Zrobiło się bardzo wietrznie. Najbardziej uciążliwy jest kurz, który wdziera się wszędzie – do nosa, buzi, oczu. Noce i poranki, choć trochę cieplejsze nadal muskają chłodnym dreszczykiem i zmuszają do opatulenia się kolejnym kocem. W przyrodzie zmiany. Niektóre drzewa zrzucają stare, suche liście, zmieniając swe stroje i przygotowują się do kolejnej pory. Na moich ulubionych drzewach gardenii pojawiły się kolejne, słodko pachnące, szczególnie wieczorami, śmietanki. Mangowce już przybrały świeży zielony kolor i ustroiły się w kwiaty. Szkoda, że nie spróbuję już ich grudniowych owoców. Bananowce obsypane zielono-żółtymi kiściami (ostatnio poruszyłam w zgromadzeniu temat kradzieży jednej z kiści z mojego ogrodu, oczywiście winowajca się nie znalazł) częstują swoim bogactwem. W zależności od gustu i smaku można wybrać bardziej soczyste zielone odmiany, lub grube, żółte i bardzo słodkie. Na wieczór najlepsza jest papaja. Trzeba tylko znaleźć chętnego, który wskrabie się na kilkumetrowy pień i zerwie wielki zielony owoc.
Najbardziej jednak nie mogę nadziwić się świergotom ptaków. Są wyjątkowo piękne. Gdzie się nie ruszę słyszę piękne pieśni wyśpiewywane przez pliszki. Najbardziej lubię, kiedy zabieram się do malowania przedszkola i jednym uchem słyszę głosy dzieciaków dochodzące z sali a drugim ptasie melodie dochodzące z drzew i dachu. Jak by chciały mi towarzyszyć w pracy, uprzyjemnić to co robię w ostatnich dniach pobytu w Mansie.
Mamy, zatem tu taką małą jesienną słotę.
Jak przystało na prawdziwa gospodynię zabrałam się za przetwory. Brat Stefan przyniósł pomarańcze, siostra Zosia podzieliła się miksturą na dżem, więc zobaczymy, co z tego wyjdzie – no wyszło tak sobie, siostra nie powiedziała, że kawałki powinny być bardzo małe i generalnie mój drzem to bardzo słodkie i twarde skórki pomarańczy, które można pożuć.
W wolnych chwilach siadam na łóżku i wspominam czas spędzony tutaj – dobrze, że tych chwil nie ma za dużo. Siostra Celeste nie daje odpocząć na finiszu i ciągle coś podsuwa. Śmiałam się ostatnio, że zaproszę ją do obejrzenia dzieła końcowego dzień przed wyjazdem, bo jeszcze coś dołoży.
Kiedy tak myślę o całym roku tutaj pojawia się uśmiech i ciepło w sercu, choć większość z tego czasu była niełatwa, wymagająca, czasem bolesna. Najpiękniejsze jest jednak to, że chyba odnalazłam odpowiedź na pytanie:, „Dlaczego Mansa?”. To, że mam w końcu pokój w sercu to, że są owoce pustyni. „Troska zrodzona z samotności nie może przetrwać, jeśli nie jest wspierana pełnym nadziei oczekiwaniem na dzień, kiedy wszystko się wypełni…Bez tego oczekiwania troska staje się chorobliwym zamartwianiem się bólem i stwarza więcej okazji do narzekań, niż do tworzenia. Jezus wyzwala nas od tego narzekania, wskazując, że po krótkim czasie troski następuje wielki dzień radości” (H. Nouwen). Życie ludzkie ma ten urok, iż pojawiają się w nim smutki i radości. Oczywiście my chcielibyśmy być tylko radośni, ale bez smutku nie dostrzeglibyśmy szczęścia. Tęsknota za rodziną, przyjaciółmi zakończy się radością z ponownego spotkania, wspólne zgrzyty z bliźnimi będą najbardziej cieszyły, kiedy uda się w końcu zrobić coś razem, nawet cierpienie i łzy niespełnionej miłości przyniosą owoce, wskażą odpowiednią drogę życia, która pełna jest spokoju i uśmiechu. Ten rok oczekiwania, pustyni przyniósł większą cierpliwość, pokorę, umiejętność pokonywania niektórych swoich barier, granic, słabości. To właśnie w tym oczekiwaniu mogłam dostrzec jak bardzo Bóg wypełnił moje życie. Dziś ze spokojem mówię, że nie był to rok przypadkowych smutnych wydarzeń, nieszczęść. Był to rok bezustannej sposobności do przeobrażenia serca. „Cierpliwe czekanie oznacza więc pozwolenie na to, aby nasz płacz i zawodzenie były oczyszczającym przygotowaniem do przyjęcia obiecanej nam radości” (H. N) Trzeba tylko zrozumieć i uwierzyć w cel czasem bolesnego oczekiwania a nie popadać w nudę i zgorzknienie.
Ostatni tydzień w Mansie. Staram się czerpać radość z każdej chwili z dzieciakami, pracownikami, siostrami. Jakbym chciała nadrobić cały rok. W poniedziałek 26 nauczyciele przygotowali mi niespodziankę urodzinową. Wszystko odbyło się w przedszkolu i to w wielkiej tajemnicy. Bo jak to jeden z nauczycieli, który zdążył mnie już trochę poznać powiedział – Kasi zrobić niespodziankę, niemożliwe… A jednak udało się, chociaż wywęszyłam już małe, co nie co w porannych przygotowaniach. Potem BaJessie (kucharka) przygotowała moją ulubioną potrawę afrykańską kachesha with granats. W ciągu dnia brat Stefan wpadł na kawę, dochodziły miłe smmsy i maile. A na sam koniec wiadomość z samego Shkrelu – Albania – pamiętamy o Tobie. Kto by pomyślał, jeszcze rok temu zapraszałam w Albanii na moje urodziny, które chciałam właśnie tam spędzić, a tu Afryka. Niezbadane są wyroki Boskie. Ciekawe gdzie za rok…. Swoja drogą mam zamiar świętować cały tydzień. W środę ofiarowano Mszę w mojej intencji a w niedzielę główna kolacja – urodzinowo-pożegnalna.
I tak mijają mi ostatnie chwile w Mansie. Pamiętam, jak jeszcze niedawno czytałam o ostatnich dniach na blogu Asi, a tu już pora wracać i mi…
Nie wiem, skąd i kiedy napiszę następnym razem. Nie martwcie się jednak, gotowa jestem na powrót, serce mam już troszkę stęsknione za Polską i moją Roksanką, spokojne i radosne że przecież zawsze mogę tu wrócić, choćby na chwilę (takie było moje życzenie urodzinowe – wrócić do Mansy – dostałam wielki wiwat za nie od nauczycieli)
PS. Martwi mnie tylko jedno, kot nadal nie wrócił….jakby chciał uniknąć pożegnania.


Wczoraj spędziłam ostatni dzień z moją ukochaną grupą Dominik. Czas minął bardzo szybko, ale i bardzo radośnie. Staraliśmy się przypomnieć wszystkie nasze ulubione zabawy z całego roku. Śmiechu było co nie miara…Kiedy moje myśli zaczęły krążyć po głowie zdałam sobie sprawę, jak bardzo dojrzały i urosły moje małe diabełki. Jestem z nich taka dumna. Po zabawach śpiewnym korowodem – słyszała nas chyba cała Mansa udaliśmy się przed figurkę Wspomożycieli Wiernych by jej ofiarować cały rok pracy i moje małe brązowe Słodaski. Oczywiście łzy cisnęły się do oczu i głos gdzieś uciekał, kiedy żegnałam się z nimi, ale wszyscy staraliśmy się być dzielni. Cukierki i buziaki były na samym końcu.
„Trudno się było rozstać; jeśli jednak rozstanie nie jest bolesne, to również powitanie nie może być radosne”