środa, 20 stycznia 2010

1%

Kochani jak nie wiecie co zrobic z 1% ja chętnie przyjmę wszystkie grosze jakie macie i razem mozemy wyposarzyć rzedszkole w Mansie w potrzebne zabawki i pomoce. Czekam na każdy grosik.

Stowarzyszenie Oratorium im. Św. Jana Bosko
i nr KRS - 0000151263
bardzo ważne by wpisać cel: ZAMBIA
w przeciwnym razie ks. Bozik nie odda mi kasy:)

W najbliższym czasie relacja z wyprawy na sympozjum do Kenii. Póki co żyje!!!!!!

niedziela, 3 stycznia 2010

Na pasterkę w sandałach




Od czego zacząć? Tyle znów wrażeń, tyle przeżyć!!! No dobrze, od początku. Uwielbiam Święta Bożego Narodzenia!!!! Są takie radosne!!!! Zwiastują nam nowe życie!! Czuję się jakbym została matką. To chyba dobry znak, że Maleńki Jezus przyszedł do mojego serca
Wigilia w tym roku była zupełnie inna niż zawsze. Od kilku lat wyglądała ona tak samo. Do południa w pracy, potem szybko na pociąg do domu. Nie interesowało mnie przygotowanie niczego, zajmowała się tym mama, podczas, gdy ja spędzałam ten czas w pociągu. Wieczorem kolacja, prezenty. Już nawet na pasterkę nie miałam siły. W tym roku zupełnie inaczej. Od rana strojenie kaplicy. Siostra Zofia zostawiła mi materiały, chwilkę podumałyśmy razem nad ideą przewodnią i pojechała do miasta. Ja usiadłam i westchnęłam: Duchu Święty, od czego zacząć? Na efekty długo nie czekałam. Zobaczcie sami na zdjęciach naszą kaplicę. A dzieciątko Jezus jest aż z Ziemi Świętej. Potem trzeba było przygotować małą choinkę z gałęzi sosny przyniesionych od Fatherów. Wycięli chyba wszystkie choinki, jakie mieli w ogrodzie do dekoracji holu i kościoła. Jedna z nich ma ze 4m wysokości. Jest olbrzymia. Śmiejemy się teraz, że w holu młodzież ma las. Potem należało w końcu się wziąć za robienie pierogów. Przyznam, że przepis na ciasto pierogów od Pani Basi z przedszkola jest rewelacyjny. Pierogi wyszły wyśmienite. Całe święta zajadałam się nimi. W tym wszystkim zapomniałam wypatrywać pierwszej gwiazdki. To wszystko przez to, że Mikołaj przyszedł do południa. Tak w samą wigilię odebrałam kolejną paczkę niespodziankę z Olsztyna. A w niej, ach cały zapas herbatek i kawki. I zapach polskich świąt w jednej z herbat!!! I przepiękne słowa. Dziękuję kobitki. Wieczorem za to kolejna niespodzianka. Telefon z Polski. Gosieńko tak na sercu się zrobiło cieplutko, kiedy cię usłyszałam, choć przyznam przez pierwsze 2 min zastanawiałam się, kto to dzwoni (numer mi się nie wyświetla). Jak dobrze mieć przyjaciół!!!
Wieczorem o 19 Msza Święta, która ze względu na dużą liczbę osób odbywa się zawsze w holu. Msza Oczywiście w języku bemba ale co tam, i tak każdy wie co się na świecie tego dnia dzieje. Były tańce, śpiewy chóru, a zamiast kazania przedstawienie narodzin Jezusa w wykonaniu młodzieży. Co prawda strasznie długie, a to przez scenę spisu ludności do której przyszło chyba „połowę Mansy”. Śmiałam się w duchu, że skończymy przedstawienie na Męce Pańskiej, ale na szczęście wszystko miało finisz na Narodzinach Jezusa.
Po Mszy, która trwała 4 godziny wpadłam jeszcze do sióstr na barszczyk i pierogi. Tego dnia nie było kolacji wigilijnej jak zawsze, nie wręczaliśmy prezentów jak zawsze (na wzór angielski robiliśmy to w pierwszy dzień świąt), nie było pasterki o 24 jak zawsze, ale za to było Boże Narodzenie w Afryce – jak nigdy.
Pierwszy dzień świąt był bardzo rodzinny. Fatherki przyszli na obiad i razem spędziliśmy popołudnie w radosnej atmosferze. W końcu można było rozdać prezenty. Uwielbiam robić niespodzianki. Ja za moje giftsy dostałam od każdego po buziaku. To był też dzień łączności z Polską, do telefonu ustawiła się cała kolejka rodzinna zebrana na obiedzie u babci. Jak miło było usłyszeć najbliższych, będąc tak daleko od domu.
Drugi dzień świąt jest tutaj dniem powszednim, dlatego kościół nie pękał w szwach. W niedzielę 27 udałam się z naszą młodzieżą do Lufubu. Odbyło się tam spotkanie młodzieży z 3 miejscowości. Niezwykłe doświadczenie, bardzo cieszę się, że mogłam obserwować rozwój duchowy młodych. Byłam zaskoczona poziomem spotkania. Codziennie o 6.30 Msza Święta, potem konferencje, spotkania w grupach, wieczorami czas na zabawę. Drugi dzień spędziliśmy nad pięknym wodospadem, najpierw wsłuchując się w Słowo Boże potem na kąpieli i pikniku. Przyznam, że miałam obawy, co do kuchni gotowanej na wodzie z rzeki, ale póki, co żyję. Kąpiel była z podziałem na grupy: chłopcy i dziewczęta. A to ze względu na to, że młodzi Afrykańczycy, czy tańczą, czy się kąpią myślą tylko o jednym…Pierwszy raz też odważyłam się jechać na otwartej przyczepie ciężarówki - FUSO, co wzbudziło zdziwienie i radość młodzieży. Momentami serce biło jak szalone ze strachu, ale przez całą drogę miałam obok mojego ochroniarza, który dobrze mnie trzymał. Podczas pobytu w Lufubu postawiłam na integrację międzykulturową i jadałam z młodzieżą. Co prawda mój żołądek odchorował zbyt dużą ilość nshimy ale i tak warto było. Wyjazd ten był także okazją do spotkania chyba z większością polskich misjonarzy, jacy pracują obecnie w Zambii, a to wszystko przez zmiany, które teraz się tu dokonują. Poza tym wieś zawsze dobrze robi na zmęczone ciało i duszę, a taka weranda, jaka jest na placówce w Lufubu w ogóle dodaje radości człowiekowi.
Czas spędzony z młodymi pozwolił mi także poznać niektórych z nich, gdyż, na co dzień nie pracuję z nimi. Miło było posłuchać o marzeniach i aspiracjach, które nigdy pewnie się nie spełnią w tym państwie. Każdy pyta też o Polskę, jak wygląda życie, jak wygląda Polska?
Sylwester zapowiadał się spokojny i nudny. W planach było przespanie Nowego Roku, ale jakoś tak nie wyszło. Nasza młodzież miała swoją imprezę w holu. Jak już poszłam z siostrą Zofią na chwilkę to wróciłam o 6 rano. Spotkanie rozpoczęło się modlitwami, medytacją nad Pismem Świętym. Potem był czas na podziękowania i pożegnania sióstr Chandy i Chisangi. Wszystkie grupy parafialne tanecznym krokiem wręczały prezenty i podziękowania. Największy aplauz zdobył taniec brata Stefana Oczywiście nie zabrakło występu moich ukochanych chłopaków, z Kasokolo – grupy akrobatyczno - tanecznej. Po występach obowiązkowo jedzenie. Była moja ulubiona kachesha. No a potem błogosławieństwo ks. Michała i wielka radość, na którą nie mogłam się napatrzeć. Wszyscy, co chwila przybiegali i ściskali mnie życząc dobrego roku. Tańcom i szaleństwu nie było końca. Wytańcowałam się za cały rok O 4 rano miała być Msza Święta. Poszłam chwilę wcześniej, żeby odmówić nieszpory. Ta chwila przerodziła się w godzinę. Jak to w Afryce bywa, nikt się nigdzie nie śpieszy. Przyznam, że już dawno nie miałam tak długiej medytacji nad swoim życiem, minionym rokiem, Słowem Bożym. Przerywana była ona chwilami snu, kiedy już nie potrafiłam zapanować nad swoim ciałem. Msza rozpoczęła się o 5. Najzabawniejszy był moment przekazania pokoju, bo gdy rozejrzałam się dookoła większość młodych spała na ławkach Pełna ufności i wiary w to, czym Bóg obdarzy mnie w Nowym Roku popatrzyłam na wschodzące słońce, zgasiłam światła w przedszkolu i szkole i poszłam spać. I tak przespałam prawie cały Nowy Rok, z przerwami na lunch i krótką wizytę u fatherów.
Święta świętami, a tu powoli trzeba wracać do pracy. Znów zostałam przełożoną na tydzień, bo siostry w stolicy, Ewa wraca z wakacji, dzieciaki dopytują, kiedy otwieramy oratorium, wszystko wraca do normalności. Tylko te zmiany wokół wprowadzają niepokój, jakoś tak brakuje siostry Mory, w sercu ciągła walka o to, co dalej!!!
Życzę Wam w Nowym Roku odwagi w spełnianiu pragnień i walce o swoje marzenia!!!!

PS. Muszę Wam się pochwalić moim nowym przyjacielem. Imienia jeszcze nie zdradzę, ale każdego dnia dziękuję Bogu za tych, których stawia na mojej drodze. To jest niesamowite, kiedy tylko pojawia się zmartwienie, trudność, pojawia się też nowa osoba w moim życiu, która dzieli ze mną ten trud.