sobota, 3 października 2009

Łyk internetu

Jestem już w Mansie, miasteczku na północy Zambii, w miejscu, do którego zostałam posłana. Póki, co mieścinkę poznałam pobieżnie, gdyż siostra zabrała nas dzisiaj do „centrum”. Mansa jest trzecim punktem jadąc od Lusaki na północ, gdzie można zatankować. Z Lusaki do Mansy jest ok. 800km, tak więc trzeba uważać z paliwemJ

Mamy z Ewą domek dla siebie. Bardzo przytulny z resztą. Każda z nas mieszka w swoim pokoju. Kto by pomyślał, że na misjach pierwszy raz w życiu będę mieszkała sama w pokoju. Mamy także pokój dla gości i to z dwoma łóżkami, więc zapraszamy. Dziewczęta z Wańkowicza, po tym luksusie na pewno nie wrócę do Was, do Papa Pałejki!

W tygodniu jemy lunch z siostrami a w weekendy gotujemy same. Dzisiaj na obiad były naleśniki. Generalnie jedzenie jest dość drogie, zwłaszcza wędliny. Dlatego moje śniadanie to głównie masło orzechowe i dżem.

Teren zgromadzenia otoczony jest murem i drutami pod napięciem. Zatem w połączeniu z ubezpieczeniem z „góry” i polisą z Somu jestem tu całkiem bezpieczna.

W domu zakonnym mieszka 5 sióstr: przełożona jest z Filipin i obecnie przebywa na wakacjachJ, jedna siostra Zosia z Polski i dwie Zambijki i jedna siostra z Irlandii, której angielskiego w ogóle nie rozumiem, zresztą angielski w wydaniu zambijskim też brzmi magicznie. Rekapitulując na razie jest mi tu bardzo dobrze a jedyny problem, jaki mam to angielski, o bemba nawet nie wspominam.

Jeżeli chodzi o moskitos to tutaj jest ich mało, przynajmniej teraz w porze suchej. Dużo więcej było ich w stolicy, ale te, co mnie dopadły były chyba zdrowe, bo na razie dobrze się czuję.

Internet jest beznadziejny, więc będę pisać rzadko. Mam w planach raz w tygodniu, ale się zobaczy. O skype czy gg można pomarzyć. Na polski nr też nic nie dochodzi, więc jak by co piszcie na nr 00260979144978, nie obiecuję, że odpiszę

Jutro w kościele ma być oficjalne przedstawienie nas a w poniedziałek mamy poznać swoje obowiązki.

Pogoda jest ok. Jest ciepło, no dobra gorąco ok. 30 stopni ale wiatr powoduje, że nie odczuwa się tak gorąca jak n. w Albanii. Dziś nawet niebo zachmurzyło się i grzmiało.

Mam też przyjaciela. Ma na imię Sonia, choć jest płci męskiej. Jest rudy, ma 4 łapy i miauczy i to bardzo dużo. No, to całkiem komunikatywny kot.

Jak będziecie mieć jakieś pytania piszcie na blogu i nie przesyłajcie zdjęć bo za dużo impulsów zżera pobieranie ich.

Buziaki dla Wańkowicza, zwłaszcza Pani Helenki i dla całej mojej grupy olsztyńskiej. Mam nadzieję, że nowy rok formacyjny już zainaugurowany.

PS. Grupa olsztyńska - Przekażcie Danielowi, że mam problem z czytnikiem kart SD w kompie. Pokazuje mi jakiś błąd WE/WY czy jakoś tak. A jak wkładam modem Internetu do usb wysiada mi komputer. Przekażcie Mu, o ile sam nie przeczyta, że jak mi padnie komputer to ja Go znajdę w Olsztynie.

4 komentarze:

  1. Kacha!Jesteś the best!Co tam angielski dla Ciebie?!Albańskiego się nauczyłaś, to tego języka się nie nauczysz?!Pamiętaj-i tak najważniejszy jest język MIŁOŚCI!!!Co do inauguracji roku formacyjnego-zasugerowałam nowej Matce, ale cisza.. chyba się weznę noralnie;)) buziaki, ściskamy z Korysieńką Kasieńką!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasik,przestyłam Ci mocne uściski i pozdrowienia od naszych parafialnych dzieciaków... Dziś podczas nabożeństwa różańcowego rozszyfrowaliśmy sobie dlaczego sF ;) ma taki ciekawy kolorowy różaniec i w swojej modlitwie polecaliśmy "wszystkie te ludzie co żyją tam daleko, żeby mogły się modlić" i "za te misjonarze co pojechali sobie od nas" czyli za Ciebie i oPawła :) - to co w cudzysłowie to twórczość dzieciaków.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki siostro Franiu:) Ja tutaj doświadczam wielkiej obecności Tereski, spotykam ja wszędzie, ciągle jakieś zdjęcia, obrazki, cytaty, uśmiechy dzieci...
    Tęsknię

    OdpowiedzUsuń