niedziela, 22 listopada 2009

Salezjański ambulans





Kilka tygodni temu siostra Zofia zabrała nas na wycieczkę. Celem było nawiedzenie dwóch domów Sióstr Salezjanek w Lwingu i Kasamie (postulat Salezjanek). Niektórzy z Was pewnie sobie myślą, że siostra Zosia werbuje nowy narybekJ Nie nie. Nie tak łatwo się tu poddamy!!!! Poza tym na szczęście nie mają tu mojego rozmiaru habituJ

Piątek i część soboty miałyśmy spędzić w Lwingu a wieczór sobotni i niedzielny poranek w Kasamie. Zambia podzielona jest na 7 prowincji i Kasama jest stolicą prowincji północnej. Jest to również stolicą diecezji, w mieście tym, zatem rezyduje biskup (obecnie jest administrator, bo biskup na emeryturze a Afrykańczycy nie spieszą się z wyborem następnego. Taka samą sytuację mamy w Mansie.)

Jakieś 15 km. za Mansą skończył się darmak (asfalt) i zaczęła droga buszowa. Niesamowite przeżycie podróż taką drogą. Polecam tylko w dzień, bo można nieźle skończyć. Jadąc nią czujesz się jak na rodeo (tak myślę, choć nigdy nie ujeżdżałam bykaJ ) W tamtą stronę ja nabiłam porządnego guza a z powrotem Ewa. Dach samochodu na szczęście jest cały. Po zmroku trudno jest zauważyć pijanych brązowoskórych, których jest tu bardzo dużo. Problem alkoholizmu nadaje się na oddzielny post. Już zaplanowałam jak będę gromadzić informacje do tego tematu. Będzie to obserwacja uczestniczącaJ Wybrałam już kilka barów w naszej mieścinie. No, ale zboczyliśmy z drogi.

Wyobraźcie sobie, że jedziecie drogą z dziurami jak ser szwajcarski i nagle wzdłuż drogi kilkumetrowy rów o głębokości jakieś 6m. W porze deszczowej często droga ta jest nieprzejezdna. Jadąc mijaliśmy kilka wiosek, w których ludzie żyją z rolnictwa, z tego, co sami uprawiają, hodują. Wszyscy bardzo chętnie pozdrawiają każdy przejeżdżający samochód, a tym bardziej z musungu. Dzieciaki, kiedy się im odpowie machając krzyczą czasem O.K.

Podczas drogi zainteresował mnie widok dużej grupy osób w jednym miejscu. Okazało się, że nadszedł czas zbioru orzeszków ziemnych i ludzie schodzą się by pomóc sobie wzajemnie. Rozkładają swoje tobołki, przyrządzają posiłki, pracują wspólnie.

Przy drodze kwitnie handel tym, co ludzie wyhodują, czy dostaną od Matki Natury. I tak, korzystając z buszowych super marketów miałam okazję spróbować kilku owoców buszowych m.in.

amasuku – mały, okrągły owoc w kolorze brązowo-beżowym, dość słodki, w środku od 3-4 pestek

mfungo – owoc o kolorze fioletowym, z jedną dużą pestką, w smaku bardzo cierpki. Język i usta po zjedzeniu większej ich ilości nabierają fioletowej barwy.

iczisongole – duży, żółty i bardzo twardy owoc, trzeba mocno walnąć żeby go rozłupać. W środku ułożenie 2-3 pestek wyglądem przypomina mózg. Kwaśny.

Wspólną cechą tych przysmaków jest duża ilość albo wielkość pestek a mała ilość miąższu. Są zazwyczaj cierpkie lub kwaśne.

W drodze (w buszu) spotkałyśmy też wypadek. Przeładowany samochód przewrócił się z ludźmi i bagażami. Przyczyną była najprawdopodobniej albo nadmierna prędkość albo niesprawny samochód. Ludzie nas zatrzymali mówiąc, że już 1,5godziny czekają na karetkę. Było kilkunastu rannych, i co najmniej 4 wyglądało niezbyt ciekawie. Poproszono nas by zabrać najbardziej rannych. Jest to szczególnie niebezpieczne, jeżeli ktoś umarłby w naszym aucie mogłybyśmy zostać oskarżone o śmierć. Siostra, zatem zdecydowała się zabrać kilku poszkodowanych, ale z jakąś osobą przytomną. Do najbliższego szpitala dojechałyśmy po 2 godzinach, a z tyłu na samochodzie mieliśmy 5 rannych poupychanych jak śledzie. Jeden z nich był w bardzo ciężkim stanie. Po drodze spotkałyśmy też „ambulans”, trudno jednak było powiedzieć, kto jest tam lekarzem, kto kierowcą. Przed szpitalem „obsługa” w ogóle się nie spieszyła z zabraniem rannych. Transportowanie ich z auta do szpitala zajęło jakieś 10 min. Najciekawiej wyglądały fotele do przewożenia rannych - plastikowe krzesła ogrodowe na jakiś kółkach. Zresztą sam budynek szpitalny nie wyglądał estetycznie. Afryka!!!

Lwingu – wieś położona w buszu. Chcąc zrobić większe zakupy trzeba udać się albo do naszej Mansy, albo do Kasamy. Do obu miejscowości jest około 200km. (drogą buszową). Z kranu leci woda koloru coca coli, której nie można pić. Siostry prowadzą tam szkołę.

PS. Mam w pokoju przyjaciółkę. Jest to maleńka jaszczurka o imieniu Georgina. Ciągle martwię się o nią czy ma co jeść i czy jej czymś nie przygniotłam. Jest naprawdę mała. Mam zamiar wziąć się za tresurę, ale to jak troszkę podrośnie. Póki, co jest bardzo szybka i nie mogę jej złapać. Dzieciaki doradziły mi bym karmiła ją konikami polnymi. Ostatnio nałapałam jej 5 latających mrówek, ale nie zjadła. Chyba to nie jest jej ulubione danie.

W tygodniu wrzucę kilka słów o mojej codzienności. Tych, którzy mają niedosyt przepraszam, ale korzystanie z Internetu jest tu dość kosztowne, więc postanowiłam tylko raz w tygodniu wrzucać posty. Dlatego, staram się żeby były dłuższe.

1 komentarz:

  1. Kasik, im dłużej czekamy, tym bardzie jto smakuje ! :-) Trzymaj się tam ! :-) A z tą jaszczurkato uważaj i nie karm za bardzo, coby Godzilla z niej nie wyrosła ;-)

    OdpowiedzUsuń