czwartek, 26 listopada 2009

Misyjna codzienność





Kochani,

Mija kolejny miesiąc mojego pobytu w Zambii. Czas biegnie tu bardzo szybko. Każdy dzień wygląda inaczej. Tym razem postaram się trochę opisać moje obowiązki tutaj.

Tygodniowy okres aklimatyzacji dawno już minął i siostry zagnały nas do roboty.

Podzieliłyśmy się z Ewą obowiązkami i ja odpowiadam za „Adopcję na odległość” oraz edukację przedszkolną a Ewa za oratorium „Pod drzewkiem”.

Zatem. Do południa chodzę do przedszkola. Najpierw spędzam z dziećmi czas na układaniu układanek, resztek klocków czy zajęciach namulanych (właśnie przygotowujemy aniołki i gwiazdki do dekoracji holu na koncert świąteczny). Potem toaleta i czas na godzinę zajęć. Żal mi tych małych słodasków, bo każdego dnia muszą siedzieć całą godzinę przy stolikach. Już od 3-latków uczą się pisać. Oczywiście wcześniej nie są przygotowywane do tego przez jakiekolwiek zajęcia manualne. Staram się, zatem od czasu do czasu prowadzić zajęcia przedszkolne w stylu europejskimJ Nie jest to łatwe, bo dzieciaki nie znają angielskiego, tylko pojedyńcze słowa. Nauczycielka jednak pomaga mi i tłumaczy mnie. Nie robię tego codziennie, bo nauczyciele szybko przyzwyczailiby się do tego. Już teraz jak nie zostaje w drugiej części dnia pytają ze smutkiem, dlaczego? Chcę jednak im pokazać, że to oni są zatrudnieni i dostają wypłatę, tak więc muszą na nią pracować. Obecnie przygotowujemy koncert bożonarodzeniowy dla rodziców, bo rok szkolny kończy się tu 4 grudnia. Pod koniec listopada chcemy, zatem pokazać rodzicom umiejętności naszych dzieciaków. Udało mi się już nauczyć moją grupę 4-latków (którą kocham każdego dnia coraz bardziej) piosenek a teraz pracujemy nad tańcem. Ciekawa jestem szczególnie jak rodzice odbiorą taniec. Afrykańczycy kochają tańczyć i robią to przy każdej okazji. Nasz taniec będzie w trochę innym rytmie niż rytmy Czarnego Lądu. Trzymajcie, zatem kciuki za moje małe brązowe przedszkolaki. Maluchy też mam nadzieję pokażą, co potrafią, bo choć nie jest to moja grupa czasem wpadam z jakimiś zajęciami. Zatem i one uczą się innego układu tanecznego.

Muszę tutaj chyba podziękować mojej Pani Dyrektor z Olsztyna, że wysyłała mnie na kursy z edukacji muzycznej C. Orffa. Są one bardzo mi przydatne tutaj, dzieci bardzo lubią zajęcia i potrafią nawet słuchać muzyki poważnej.

Po przedszkolu jest chwila na odpoczynek, lunch i potem znów dzieci. Tym razem spędzam kolejne 3 godziny w oratorium „Pod chmurką”. Wygląda to następująco. Codziennie na teren parafii przychodzi grupa dzieciaków (zależnie od dnia, tak do 150) w wieku do 15 lat. Najpierw mamy zabawy swobodne, które spędzam najczęściej na grze w piłkę nożną. Ciekawe, że wcześniej nie lubiłam footballu. Pan jednak dał mi już w Albanii tą łaskę i teraz chętnie gram z chłopakami. Oczywiście oni grają na bosaka. Ja ze względów higienicznych w sandałach. No przyznam, że nieźle mi idzie, (choć co niektórzy mali Afrykańczycy grają fantastycznie) i chłopcy byli zaskoczeni moimi umiejętnościami. Zawsze jak zaczynamy kłócą się z kim mam grać. I jak tylko uda mi się wykopać piłkę bardzo wysoko albo daleko słyszę wspólny okrzyk: KASIA!!! Potem są spotkania w grupach: język angielski, zabawy plastyczne, oglądanie bajek. Oczywiście kolejne pół dnia spędzam głównie z językiem bemba, choć te starsze dzieciaki całkiem nieźle sobie radzą z angielskim. I tak po 17 wracam do domu, prysznic by zmyć kolor czerwonego piasku z całego ciała, mrożona kawa, mała kolacja i człowiek pada już o 20. Tutaj szybko robi się ciemno, każdego dnia zmrok zapada już o 18. I tak dzień za dniem.

Bardzo zadziwiło mnie jak dzieci nas obserwują i dokładnie odczytują nasze emocje. Na początku pobytu brałam lekarstwa na alergię, które mnie bardzo otępiały. Chodziłam, zatem bez życia, zupełnie jak Śpiąca Królewna. Nie miałam ochoty na nic. Dzieciaki każdego dnia pytały, dlaczego jestem smutna, czy tęsknię za Polską, za rodziną. Raz nawet zażartowałam, że wracam do ojczyzny i wtedy bardzo się zasmuciły i pożaliły Ewie, dlaczego Kasia chce już wracać. Teraz jak tylko ziewnę z powodu spadku ciśnienia (przez te deszcze) zaraz pytają czy jestem zmęczona. Są niesamowite. Staram się, zatem być zawsze uśmiechnięta, żeby się za bardzo nie martwiły, bo mi jeszcze jakiejś depresji dostaną.

Jak wcześniej wspomniałam jestem odpowiedzialna również za „Adopcję na odległość”. Właśnie zdążyłam przygotować 50 kartek świątecznych dla naszych rodziców adopcyjnych. Zostały już dawno wysłane, bo mogą iść nawet ponad miesiąc czasu. Czekają mnie jeszcze przygotowanie sprawozdań dla Ośrodka Misyjnego z zakresu adopcji. Zapraszam, zatem do adopcji moich małych Murzynków. Wszelkie informacje znajdziecie na stronie www.misje.salezjanie.pl Adopcja ratuje przyszłość wielu naszym uczniom. W Afryce, z wielodzietnych rodzin zazwyczaj do szkoły chodzi tylko jedno dziecko z rodziny. Na edukację pozostałych po prostu nie stać rodziców. Siostry bardzo pilnują dzieci objętych, tym programem. Jak ktoś się nie uczy to nie ma zmiłuj się opuszcza szkołę.

Weekendy mam wolne, choć zawsze coś się znajdzie. Odkryłam, że jestem pracoholikiem bo trudno jest mi tylko odpoczywać w niedzielę. Zawsze muszę coś znaleźć małego do roboty, dziwnie jest tylko siedzieć i odpoczywać cały dzień. Muszę się z tym ukrywać przed 70 letnią siostrą Morą, która jak widzi, że coś robię w weekend zagania mnie do odpoczynku.

Z nadmiaru czasu zaczęłam uprawiać sobotni sport. Po lunchu wpadam do centrum młodzieżowego pograć z chłopakami (bo dziewczyn tam nie ma za dużo) w ping-ponga albo badmintona. W niedzielę zazwyczaj wybieramy się z Ewą i z liderami na spacer po wsi. W planach jest wizyta u chifa wioski, ale nie wiem czy jesteśmy godne?!!!

Zajęłam się także przygotowaniem małego ogrodu przed domem. Zrobiłam już porządki z kwiatami, które posadziła tu jeszcze Karolina a teraz czekam na obiecane nasiona od siostry Zofii i deszcz od Szefa.

Nie pamiętam czy już wam pisałam, że w październiku mieliśmy bardzo sympatyczne święto Dzień Wdzięczności. Dzieci i młodzież zawsze z niecierpliwością czekają na to święto, gdyż jest to okazja do obdarowania się wzajemnie upominkami. W tym dniu zorganizowano również krótkie przedstawienia. Największy jednak aplauz uczniów zdobył taniec nauczycieli i sióstr. Wszyscy, którzy pracują w naszych placówkach biorą udział w tym święcie. Każdy losuje jakiegoś cichego przyjaciela i robi mu prezent. Siostry przygotowują obiad, podczas którego wręcza się te prezenty. Oczywiście podstawą jest taniec i muzyka. Jest przy tym niezły ubaw, bo najlepsza zabawa żeby podejść i już prawie dać prezent a tu się za chwilę okazuje, że to nie jest ta osoba, która ma dostać i idzie się dalej.

W zeszłym miesiącu mieliśmy też wielki jubileusz – 25 lat naszej parafii i obecności Sióstr Salezjanek w Zambii. Świętowaliśmy cały weekend a parafianie przygotowywali się przez cały tydzień. Cały czas pamiętam, żeby Wam to opisać, bo było to niesamowite przedsięwzięcie. Mam nadzieję, że w grudniu znajdę trochę czasu.

I tak tu sobie żyję. Słońce już nie grzeje tak mocno i przynajmniej raz dziennie pada deszcz. Kiedyś opiszę Wam też burze, jakie tu się pojawiają. Dzieci śmieją się ze mnie jak mówię, że lubię deszcz. Ostrzegają, że przez cały listopad i grudzień będzie tylko deszcz i deszcz. Zła wiadomość jest taka, że będzie też więcej moskitów.

Nie sposób opisać wszystkich moich przygód, jakie mnie tu spotykają każdego dnia.

Pamiętam o Was w modlitwie.

Lesa amupale – Niech Bóg Wam błogosławi.

PS. Zapomniałam Wam opisać jak mnie ostatnio szybko wyleczył mój dobry znajomy, który mnie tu wspiera. Troszkę się przeziębiłam w piątek i w sobotę czułam się kiepsko. Piszę zatem: Leżę w łóżku i nie mam siły wstać. Przeziębiłam się. Zmów Zdrowaśkę za moje zdrowie. Za chwilę dostaje odpowiedź: Malaria. Bierz piguły i po tygodniu winno być lepiej. Nawet nie wiecie jak szybko wstałam na nogi, już po południu byłam zupełnie zdrowa. Tak więc wystarczy jeden sms i człowieka już nic nie boli!!! I nie martwicie się moja diagnoza była trafna. Śmieszne, nawet w Afryce człowiek może się przeziębić. A może to świńska grypa? Chociaż nie, nie kwiczę jeszcze, więc raczej to odpada. Ale Zdrowaśki możecie zmówić za moje zdrowie.

A i miałam ostatnio bardzo piękne imieninki. Od samego rana same niespodzianki. Najpierw Msza Święta w mojej intencji, zamówiona od Ewy i sióstr, potem śniadanie przygotowane przez Ewę. W międzyczasie wpadł brat Stefan z Maryjką i siostra Zofia z ciastem i małym upominkiem od Zgromadzenia. Wieczorem poszłyśmy na herbatkę do proboszcza i zostałyśmy zaproszone na polską grochówkęJ A proboszcz podarował mi różaniec błogosławiony przez Benka XVI. To już mój drugi różaniec tutaj. Pierwszy dostałam od siostry Zofii i jest z Ziemi Świętej. To był bardzo radosny dzień…

Teraz czeka mnie przyrządzenie kolacji imieninowej w weekend, bo w tygodniu nie ma czasu.

baKasia

z Małą Terenią

2 komentarze:

  1. Ja wiem że fajnie jest dostawać komentarze i dlatego piszę żeby cię uradować.
    Cieszę się, że piszesz tak dużo. Mam nadzieję że tak będzie do końca Twojego pobytu. Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego z okazji imienin, życzenia spóźnione ale szczere.
    Trzymaj się Kasik :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasik ulelelelelele :-D Mam nadzieję, że to w bemba znaczy WSZYSTKIEGO DOBREGO! ;-)

    OdpowiedzUsuń