czwartek, 15 kwietnia 2010

Wakacje

Wszystkim tym, którzy zastanawiają sie gdzie jestem oświadczam, ze mam wakacje!!!!! To oznacza że odpoczywam, od komputera też:)
Święta spędziłam w buszu, bez prądu, wody bieżącej (za to codziennie przynoszonej w balii przez Afrykanki), gotując na ogniu w insace (właściwie to pomagając, bo zazwyczaj gotował o. Paweł). Teraz wylądowałam jeszcze dalej. Odkryłam że Zambia ma przepiękne góry. Podziwiam zatem widoki w okolicach Chingombe, gdzie znajduje się prawie 100 letnia misja, na której pracuje 3 księży Polaków.

"Chingombe to wioska afrykańska w środkowej Zambii, położona w dolinie Luano, około 400 km na północny wschód od stolicy kraju, Lusaki. W 1914 roku dotarli tu bracia Jezuici i wybrali to niezwykłe miejsce na Misję. Dokonali wówczas rzeczy, które nawet dziś wydają się prawie niemożliwe do zrealizowania. W głębi afrykańskiego buszu stanęła okazała świątynia, budynki gospodarcze oraz konwent sióstr. Od 1973 r. misją opiekuje się ks. Marceli Prawica, a od 7 lat pomaga mu misjonarz z archidiecezji katowickiej ks. Piotr Kołcz.

Misja w Chingombe jest wyjątkowa ze względu na bardzo trudne warunki bytowe. Odwiedziny u ks. Marcelego i ks. Piotra wiążą się z siedmiogodzinną wyprawą przez góry, drogą przejezdną wyłącznie dla samochodu terenowego i to nie o każdej porze roku. Najbliższy sklep oddalony jest około 200 km od wioski. A dzięki niedawno odnowionej elektrowni wodnej w Chingombe jest prąd.

W wiosce mieszka prawie 3000 ludzi. Ludzie miejscowi posługują się językiem cibemba, ale należą do szczepu lala, który już nie używa swojego języka. Są ludźmi bardzo ubogimi, nawet na tle biednej Zambii. Odległość od najbliższego miasta (220 km.) powoduje, że kontakt ze światem oraz transport czegokolwiek jest trudny i kosztowny. Żyją z rolnictwa i rybołówstwa, ale jest to w dużej większości przeznaczane tylko do własnego spożycia, nie na sprzedaż." (http://wojtek.projekty.pl/chingombe/)

Dla ciekawych dodam że nie rosną tu cytrusy, bo małpy je zjadają oraz nie hoduje się tu zwierząt ze względu na występującą, bardzo niebezpieczną muchę tse tse.
Małpy już widziałam, muchy nie mam zamiaru oglądać:)

Trudno stąd wyjechać....nie tylko dlatego, że transport jest wtedy kiedy ktoś jedzie do miasta (najbliższe ok 9h jazdy autem) ale też dlatego, że można sie tu ukryć przed swoimi demonami, smutkami, cywilizacją - nie ma sieci komórkowej ale jest internet i to prosto z Włoch:) Przede wszystkim jest tu dużo spokoju, ciszy i uśmiechów wkoło.
Więcej jak tylko znajdę czas by usiąść przed kompem, chociaż przyznam szczerze że wcale nie mam ochoty.
Tak więc czekajcie cierpliwie na opowieści z serii "Buszując po Zambii".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz