sobota, 17 kwietnia 2010

Uciekinierzy

Tydzień przed świętami należało podjąć decyzję czy zostaję w Mansie czy spędzam je w niecodziennej atmosferze buszu. Nie zastanawiając się długo, chcąc odpocząć od ostatnich przygód poprosiłam o wcześniejszy urlop, siostra Zofia zakupiła bilet i tak w piątek 26.03.2010 opuściłam Mansę. Dobrze, że Ewa jechała ze mną tym samym Pksem bo jak wiecie kiepsko znoszę transport publiczny. Oczywiście african trip zaczęła się już w Mansie. "Pracownicy" firmy przewozowej na wstępie zażądali 50kw za bagaż oczywiście od każdej z osobna jako "ubezpieczenie" naszego posagu (swoją drogą na bilecie jest napisane że bagaż na własną odpowiedzialność). Tak rozpoczęły się pertraktacje, głównie Ewy, z napastnikami. Chwilami było zabawnie, zwłaszcza jak Ewa krzyczała na chłopaków:)Najpierw zaczęłyśmy że wcześniej nie trzeba było płacić (zgodnie z prawdą) - nie przekonało. Potem zażądałyśmy regulaminu firmy i oficjalnej treści z cennikiem za bagaż - nie przekonało, wręcz przeciwnie ośmieszyło to nas, jaki regulamin, kto w Afryce używa regulaminów. Ewa nawet podjęła próbę stworzenia formalnego dokumentu w kwestii bagażu - pisząc długopisem na rozkładzie jazdy że należy płacić za bagaż - tu nastąpiło zdziwienie zainteresowanych:) Ostatecznie zeszłyśmy do ceny 15kw za bagaż. Dostałyśmy za to gratis oddzielny luk bagażowy i zaniesiono nasze toboły do luku - tak więc nawet się opłacało. Po 2 godzinnym wyczekiwaniu ruszyłyśmy. Ewie trafiło zepsute siedzenie, tak więc większą część drogi spędziła w pozycji półleżącej, mi trafiło miejsce za panią o podobnej sytuacji, zatem ja spędziłam większą część drogi w pozycji pół-skurczonej, z kolanami pod brodą, między Ewą a przystojnym, młodym Afrykańczykiem. Podróż minęła dość szybko głównie na spaniu i słuchaniu muzyki. Moim przystankiem było Kabwe, miasto w okolicach Lusaki. Podobno za czasów kolonialnych było ono bardzo czyste i ładne, teraz taka większa szara afrykańska rzeczywistość, z dziurawymi drogami i śmieciami wkoło - jak wszędzie, gdzie do tej pory byłam.
Na noc zatrzymałam się u jednej z polskich misjonarek Świętej Rodziny s. Asceliny. Siostra jest mistrzynią nowicjatu i właśnie pracuje z młodymi kenijskimi dziewczętami, które odkrywają swoje powołanie. Oprócz przesympatycznych rozmów jakie mnie tam spotkały i miłej atmosfery udało mi się także polukrować przepyszne rogaliki, które dostaliśmy potem na drogę. Tego samego dnia poznałam także jednego z najbardziej znanych polskich misjonarzy w Zambii księdza MArcela. O księdzu Marcelim słyszałam już w Polsce i bardzo chciałam go poznać. Wydawało się to zupełnie niemożliwe, bo pracuje On w dalekim buszu, w miejscu do którego bardzo trudno dojechać - a do którego też dotarłam ale o tym później (gdzie diabeł nie dotrze, tam mnie pośle). Ojciec Marcel pracuje w Zambii już ponad 40 lat. Przez pewien czas pracował z kard. Kozłowieckim właśnie w Chingombe. Jego praca polega głównie na wizytowaniu i głoszeniu Ewangelii na stacjach dojazdowych. Zatem wszyscy się śmieją, że jest on ciągle w drodze a jego domem jest samochód. Sam mówi o sobie bush-man, zatem co tu dużo dodać.
Następnego dnia zatem wyruszyliśmy z księdzem Marcelem. Naszym celem było Old Mukushi - w misji tej przebywał wtedy o. Paweł. A droga długa jest...Tak trochę nam zajęło pokonanie trasy (która normalnie zajmuje ok 4h). Nam właściwie zeszło prawie cały dzień. Dzięki ks. Marcelowi mogłam poznać trochę farmerskiego życia. Zorganizował małą wycieczkę po "osiedlu" farmerów. Farmerska kolęda pokazała dwa światy Afryki. Z jednej strony gliniane domki, które czasem nie przetrwają porządnego deszczu a z drugiej przepiękny dom na wzgórzu, samolot w garażu:)Społeczność farmerską charakteryzuje wielonarodowość. Można się pogubić. matka Filipinka, ojciec Grek. Kim zatem jest dziecko?
Poznaję kilka rodzin i widzę jak ksiądz Marcel jest im bliski, jak witają go serdecznie i z uśmiechem, częstują...oczywiście ulubionym napojem bush-mena jest coca cola! W tych domach jest wiele ciepła i życzliwości.
Prawie trzy godziny spędzam w warsztacie gdzie misjonarz reperuje naszą (chyba "100 letnią":))brykę. Potem wjeżdżamy w pola kukurydzy. Obraz jak z filmów, które nieraz oglądałam, wysoka, kilkumetrowa amatawa i wykoszona wśród niej droga. Pochłaniam oczami te obrazy. Słońce powoli gasi swój blask. Oczywiście nie brakuje misyjnych opowieści, "obgadywania" wspólnych znajomych, zaspokajania ciekawości ze strony księdza i odwrotnie.
Jest już zupełnie ciemno, przy drodze żadnych chat, zupełne pustkowie. Podziwiam krzyż południa, który wskazuje drogę i chłonę rześkie, wieczorne powietrze. Dobry czas i miejsce na krwawą historię. Ksiądz Marcel opowiada jak kilka lat temu jadąc z dwiema wolontariuszkami zostali napadnięci. Napastnicy strzelają, kula przelatuje pod siedzeniem misjonarza, który każe uciekać dziewczynom w busz. One jednak nie pozostawiają księdza samego. Wydarzenie jednak kończy się szczęśliwie, nikomu nic nie jest z wyjątkiem wielkiego strachu. Szajka zostaje po jakimś czasie złapana przez ludzi z wioski.
Nagle za nami pojawia się samochód. Widać tylko światła. Ksiądz MArcel przyspiesza, tłumacząc że nie chce by ten wyprzedził go, bo potem kurzy. Nie poruszamy tematu ale wydaje mi się, że chodzi o zupełnie coś innego. Wielkie pustkowie, nieznane auto za nami, niewiadome kto i w jakim celu. A podejrzane jest że samochód jedzie o tak późnej porze i to w tej części buszu. Na mojej skórze pojawia się dreszczyk a w sercu cicha modlitwa, Panie miej nas w opiece.
Po pewnym czasie udaje nam się zgubić, zostawić w tyle światła przyprawiające mnie o dreszcz emocji...
Późnym wieczorem docieramy. Nie widzę okolicy. Dostaję pokój przy klinice. Długa instrukcja jak korzystać z buszowej toalety, jak reagować na zwierzęta mieszkające czy odwiedzające mnie w pokoju, kolacja i spać.
Pierwszy dzień w buszu... a właściwie noc!

Ps. To początek historii z serii "Buszując po Afryce". Jestem taka radosna i dumna, ze docieram do miejsc gdzie nie trafiają turyści. W końcu poznaję prawdziwą Afrykę. Ciąg dalszy nastąpi. Teraz idę spać bo atakuje mnie jakaś mucha. Mam tylko nadzieję że to nie ta Tse Tse.
Gona Bwino - nyanja - sleep well!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz