czwartek, 4 marca 2010

"Zatrzymaj się, to życie ma sens"

Ach, wiem wiem, że mam ostatnio spore zaległości, ale od wszystkiego trzeba odpocząć. Poza tym zawsze można mieć ciężkie czasy, albo brak weny. W każdym razie optymizm wraca, wena też i uśmiechu na twarzy coraz więcej. Macie szczęście, że nie mam postanowienia wielkopostnego dotyczącego nie korzystania z netu czy pisania na blogu.
Schemat dzisiejszej relacji:
1. Co u mnie?
2. Co w wokół mnie?
3. Co we mnie?
4. Co poza mną?
Będzie to, zatem autorelacja Nie, nie spokojnie…
W przedszkolu ciągle coś się dzieje. Siostra Celeste zasugerowała przygotowanie jakiś dekoracji, żeby było kolorowo, więc ostatnimi czasy nie rozstawałam się z nożyczkami i kolorowym papierem. Efekt jednak jest zadowalający, przynajmniej dla nas: dzieciaków, nauczycieli i dla mnie. Poza tym wpadłam już w rytm życia przedszkolnego i codziennie staram się coś przygotować. Najlepiej idzie mi współpraca z teacher Winnie, jest bardzo dobrą nauczycielką i widać w niej pasję. Poza tym jest mamą mojego chłopaka, 5- miesięcznego Petera Zatem wypada się jakoś z teściową dogadywać. Ponieważ siostra Anet jest zabiegana, spędzam też część czasu w officie. Wprowadziliśmy też nowy zwyczaj. Mieliśmy problemy ze spóźnianiem się rodziców by odebrać dzieci. Teraz słono to kosztuje i tak wczoraj zarobiłam 30,000K – całkiem sporo jak na warunki afrykańskie. Współpraca z siostrą Anet idzie trochę lepiej, powoli się docieramy, chociaż nie obywa się bez małych przejść. Dostałam jednak dobre instrukcje z Polski jak radzić sobie z gniewem, nie łamiąc przy tym kolejnych mopów. Myślę też, że Siostrzyczce trochę przeszła duma i zauważyła, że niektóre z moich pomysłów nie są takie głupie i że chcę tylko by coś się działo, działało lepiej.
Z okazji zbliżających się świąt dzieciaki przygotowują teraz Koncert Wielkanocny dla rodziców i sąsiadującego przedszkola. Jest to niezwykle trudne, bo wszystko jest w języku angielskim, którego dopiero się uczą. Tym razem Ewa zajęła się edukacją muzyczną i przygotowuje tańce w dwóch grupach. Ja przygotowałam program i trenuję z dwoma grupami wiersze, piosenki. Odkrywam z każdym dniem, że praca w przedszkolu daje dużo satysfakcji, nawet jak w Polsce nie nazywają nas nauczycielami tylko przedszkolankami Dzieciaki będą chodziły jeszcze tylko miesiąc, bo potem są wakacje. Przed zakończeniem termu zostało mi jeszcze tylko przygotowanie testu dla najstarszej grupy, na który uparły się nauczycielki. Osobiście walczyłam przeciw testowaniu przedszkolaków, zwłaszcza przy tym systemie edukacji, udało mi się tylko przeforsować pewne praktyczne wskazówki, co do jego przygotowania. No, dobre i to…
Codziennie coś mnie zaskakuje. Ostatnio zaciekawiła mnie sprawa załatwiania potrzeb filozoficznych przez dzieci, a to ze względu na jednego z maluchów. Chłopak nie potrafi zrobić siusiu, więc każdego dnia po śniadaniu mamy lekcje. Idzie coraz lepiej, potrafi ściągać i podciągać ubrania, ale z najważniejszym…Ostatnio tak się „zamachnął”, że mało nie obsikał mi twarzy. Nie myślcie sobie zatem, że przez to siedzenie w biurze nabrałam nawyków dyrektorskich. Czasem wkurzam się, że wykonuję najgorszą robotę i tylko mi przeszkadzają rozwiązane buty, swetry podczas upałów czy zasmarkane nosy. Jednak w tych prostych i może nie najprzyjemniejszych czynnościach dostrzegam iskierki Bożej Łaski i sens pomocy tutaj. Bardzo raduje mnie, gdy mogę wejść na jakieś zastępstwo, spowodowane chorobą nauczycielki. Nie jest łatwo, bo dzieci mnie nie rozumieją i często są głośno, ale wtedy czerpię prawdziwą radość i satysfakcję z mojego zawodu. Być z dzieciakami, najlepsza terapia na smutki i trudności.
Wracając do spraw fizjologicznych to nie jest to takie proste. Przedszkolaki nie potrafią korzystać z toalety, boją się czasem dlatego, że na co dzień nie mają takich doświadczeń. Wychodzą zazwyczaj z domu i sikają gdzie akurat stoją, zatem część z naszych maluchów załatwia swoje potrzeby przed toaletą, na terenie przedszkola w trawce albo w klasie. Ważną, zatem do opanowania umiejętnością w najmłodszej grupie jest korzystanie z toalety i mycie rąk po niej.
Większość swojej energii eksploatuję w przedszkolu. W oratorium stawiam na wyciszenie, trenuję moich chłopaków w piłce nożnej. Gdyby mnie ktoś szukał to zazwyczaj gram gdzieś z chłopasami w piłkę. Potem praca w grupach i kolejny dzień z głowy. Ostatnio miałam problem z wysłaniem dzieci do domu. Wpadł mi niespodziewanie pewien pomysł do głowy by zorganizować konkurs. Celem było: kto pierwszy dotrze do domu. Oczywiście wyników nie poznałam, bo następnego dnia każdy mówił mi, że był pierwszy. Najbardziej rozbawiło mnie zaangażowanie dzieciaków i to, że dały się nabrać, bo na trzy cztery wszystkie ruszyły jak szalone. Niestety nie wiem, co było za bramą, czy nadal miały taki zapał czy spostrzegły się o co chodzi.
Wprowadziłyśmy z Ewą do naszego życia prawie kontemplacyjnego trochę rozrywek. W soboty, jeżeli jest ładna pogoda wybieramy się na spacer. Zabieramy liderów, albo asystentki (siostry mają teraz na 3 miesiące 4 asystentki, które rozeznają swoje powołanie, takie śmieszne dziewczyny…). W ostatnią sobotę przez przypadek, gubiąc drogę, znalazłyśmy kolejne piękne miejsce w Mansie. Doszły mnie słuchy, że gdzieś w pobliżu są też gorące źródła, więc to jest mój kolejny cel. W niedzielę natomiast trening. Do wybory siatkówka czy koszykówka, w zależności od kondycji i humoru. Mamy tutaj niezły skład. Ja i Prosper, jeden z nauczycieli w-efu to niezły team, przeciw nam Ewa, Evans (też nauczyciel) i czasem ktoś na dokładkę. Zawsze jest dużo śmiechu i właśnie o ten śmiech najbardziej chodzi w całej grze. Ostatniej niedzieli nasze chłopaki byli zmęczeni, więc zebrałam drużynę z Youth Center. To jest dopiero gra, w pewnym momencie zastanowiłam się czy ja gram w koszykówkę, czy jestem na ringu. O mało nie złamałam sobie nogi. Boża Opatrzność czuwała nade mną, bo wróciłam tylko cała mokra i z wytraconym palcem.
Wspólnie z Ewą zorganizowałyśmy też pierwszy afrykańsko-polski spisek. Wraz z przyjaciółmi Evansa przygotowałyśmy mu niespodziankę urodzinową. Był bardzo zaskoczony a spisek udało się ukryć do samego końca. Myślę, że była to kolejna okazja do obdarzenia kogoś swoją życzliwością, uśmiechem i podziękowania za miłe przyjęcie nas w Mansie.
Teraz trochę z kultury Afrykańskiej. Nadal zaskakuje mnie niezwykła umiejętność Afrykańczyków w celebrowaniu wszelkich meetingów – spotkań. Każdego dnia, popołudniu wokół kościoła widać różnorodne grupy ludzi, smakujących i rozkoszujących się wspólnym spotkaniem. Często obserwuję jak jeden za drugim podążają w umówione miejsce, zazwyczaj na ławki zrobione z kawałka deski pod drzewem. Mężczyźni, kobiety czasem z dzieckiem na plecach, pozdrawiają mnie serdecznie. Potem w zależności od celu spotkania słychać śpiewy chórów, albo czuć ducha modlitwy. Najzabawniejszy jest czwartek, kiedy wokół kościoła spotykają się 3 chóry jednocześnie. Gdy jest się w środku, nie wiadomo kogo słuchać, aż dziw bierze jak oni mogą śpiewać słysząc się wzajemnie. Zdarza się, że do tych chórów dołączam z moją Dominic Group i wtedy jesteśmy niepokonani i najgłośniejsi. Czasem zastanawiam się, czemu ludzie w Europie tak pędzą, czemu nie mamy czasu by zwyczajnie usiąść pod drzewkiem i pośpiewać, by przechodząc obok drugiej osoby uśmiechnąć się i pozdrowić ją. „Zatrzymaj się na chwilę, to życie ma sens”.
Jeżeli chodzi o kulturę to mam też bardzo niemiłe doświadczenia. Jak wiadomo w rodzinie Afrykańskiej zazwyczaj panuje patriarchat. Chłop jest panem. Często kobiety są wykorzystywane i zmuszane do różnych rzeczy, pisałam o tym trochę kiedyś. Nadal często w związkach są zdrady i podejrzenia o nie. Przejdę do rzeczy. Pewnego dnia idę do przedszkola a tam wiadomość, że jedna z nauczycielek jest chora. Potem przy śniadaniu dowiedziałam się, że ma jakiś problem z mężem. Małżeństwem są nie cały rok i mają jedno dziecko. Kilka dni później, gdy wróciła zaczęłyśmy rozmawiać o całym zdarzeniu. Pokazała mi ślady po pobiciu, podrapania, podbite oko. Wyjaśniła, że mąż zdenerwował się, bo wróciła do domu inną drogą niż zawsze i że zrobiła to by spotkać się z innym mężczyzną. Wyjaśniła mi też, że mąż jest bardzo wysoki i dobrze zbudowany, ona zaś mała jak mróweczka i był to pierwszy raz. Powiedziała mu, że następnym razem bierze dziecko i wraca do rodziców. Pogadałyśmy sobie szczerze i widziałam w jej oczach smutek, żal, zawód, iż okazał się takim dupkiem. Och żeby tylko miała siły odejść, jeżeli dojdzie do następnego razu.
W Youth Center mamy teraz projekt dotyczący wykorzystywania dzieci do pracy. Najpierw zostali przeszkoleni nauczyciele i trenerzy projektu, a teraz oni uczą naszą młodzież. Pomysł sam w sobie ciekawy, dużo mówi się w nim o prawach ludzi. Młodzież już podłapała temat bo, jak mają posprzątać centrum po zabawach mówią, iż są wykorzystywane I masz ci babo placek! Nasza najstarsza grupa z oratorium ma warsztaty w ten weekend, więc pewnie po niedzieli też nic nie będą chcieli robić.
Co do pogody to czasem słońce czasem deszcz. Poranki i wieczory są dość chłodne, pomimo że to jeszcze nie pora zimna. Mam okazję wykorzystać mój golf, który przyodziewam codziennie na poranną Mszę Świętą. Chyba jestem jedyna w kościele w golfie, nie wiem co ja taki zmarzlak się zrobiłam w tej Afryce.
No cóż, chyba nadrobiłam już trochę zaległości.
Następnym tematem posta będzie „Czynienie dobra na misjach” , w jaki sposób jest ono dawane, jak jest przyjmowane i takie tam….To dzięki Agacikowi, która zadał mi to pytanie.
Mam tez pomysł na post – wywiad rzeka – chciałabym Was włączyć do tego, dlatego proszę przesyłajcie pytania, które się w nim znajdą.
Ściskam i pamiętam w modlitwie. O rany kolejny pierwszy piątek miesiąca, już niedługo święta. Mam marzenie spędzić je w głębokim buszu, ale zobaczymy.
Do napisania!!!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz