Właśnie zakończyłam prawie 5-dniowe rekolekcje prowadzone przez werbistę, Polaka, ojca Pawła. Tematem rekolekcji było „Jak nie zostać żoną Afrykańczyka?”. Muszę stwierdzić, że solidnie przygotowany ojciec Paweł potrafi przekonać. Pierwszy dzień związany był z tematem miłości. Należało tu zwrócić uwagę na różnicę pomiędzy zauroczeniem i zakochaniem.
Ostateczny wniosek: Miłość zaczyna się wtedy, kiedy kończy się zakochanie.
Sobota poświęcona była zajęciom praktycznym. Uczestniczyliśmy w typowym ślubie afrykańskim katolików. Moim zadaniem było przyglądanie się i uważne słuchanie słów przysięgi małżeńskiej, a następnie obserwowanie twarzy państwa młodych.
Wniosek: Radością nie tryskali, Pan młody wyglądał okropnie w białym garniturze, słowa przysięgi i tak pewnie nie będą wykorzystane w życiu, w ewentualnym moim przypadku musiałabym składać przysięgę w języku angielskim lub bemba, no chyba, że narzeczony nauczyłby się polskiego. Sobotni i niedzielny spacer miał uświadomić mi moje ewentualne przyszłe życie żony Afrykańczyka. Przez prawie dwie godziny każdego dnia obserwowałam codzienność afrykańskiej kobiety.
Wnioski: Będę musiała wykonywać wszystkie roboty domowe, nosić dzieci na plecach i jednocześnie uprawiać ogródek, zaakceptować zdrady małżeńskie i współżycie w czasie, kiedy chce się mojemu mężowi, po 40 - witanie z uśmiechem codziennie pijanego męża i udawanie, że jestem super szczęśliwa. No i najważniejsze urodzić jakieś 5,6 dzieci.
Poniedziałek poza adoracją komputera, o której pisałam wcześniej był dniem milczenia i refleksji, głównie przez padający deszcz. Wieczoru nie będę opisywać, bo był bardzo miły ze względu na: nieporuszenie tematu przewodniego, kolację przy świecach spowodowaną brakiem prądu, szynkę wędzoną własnej produkcji i zakończył się pokazem rozświetlonego błyskawicami nieba.
Wtorek jak to na zakończenie odbyła się agapa z ciastem jabłkowym w roli głównej i podsumowanie rekolekcji.
Wniosek ostateczny: Nie wszystko słodkie, co brązowe.
Właśnie wsadziłam a właściwie wepchnęłam o. Pawła do PKSu, pomachałam na pożegnanie i ucieszona, że nie będzie mi już marudził i przedstawiał ewentualnego przyszłego życia w Afryce odjechałam z siostrą Zosią.
Wniosek: I tak dalej będę się zakochiwać w uśmiechu Afrykańczyków.:)
Wiadomość do SOMu: Księże Romanie, jeżeli jakaś wolontariuszka będzie miała problem i zakocha się w Afrykańczyku polecam o. Pawła i skuteczne rekolekcje z serii „Jak nie zostać żoną Afrykańczyka?”.
A tak poważnie, dziękuję ojcu Pawłowi za bardzo miły czas w Mansie, cenne rady misyjne i zmywanie naczyń. W Kabwe ja zmywamJ
Siema Afrykanko.Wielki szacun,widze ze dajesz rade.Pozdrowka i buziole.Rafal.
OdpowiedzUsuńDziękuję za kartkę :-) Pomodlę się :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
OdpowiedzUsuńPrzesyłam też buziaki dla obu