To był wielki i błogosławiony tydzień. Tak jak obiecałam sobie zajęłam się sferą duchową. Pracę odstawiłam na bok - no może z wyjątkiem załatwienia gazonów do przedszkola, które dostałam za darmo bez najmniejszego problemu. Powinnam chyba zostać patronką żebraków. Ale jak to mówi ks. Paweł "trzeba się nauczyć przyjmować dary". To też lekcja ostatniego czasu.
List do naszej najodważniejszej paczki wolontariuszy wyjeżdżających na rok doskonale opisuje mój ostatni czas:
"Kochani,
nie wiem jak z Wami ale od niedzieli moja dusza przeżywa ogromne katusze, które ofiarowuje za wszystkich piszących magisterki:) Całą niedzielę otrzymywałam dar nieszczęścia od Ducha Św. i dopiero po spotkaniu ze spowiednikiem przyszła radość. Nie na długo, bo w poniedziałek dostałam pleśniawki w buzi, przez które nie mogę się śmiać. No to prawie jak bym czytała życiorys małej Tereski, która mnie wiedzie na ścieżki misyjne.
Tydzień do otrzymania krzyża postanowiłam całkowicie ofiarować Ukochanemu, nie przygotowuję się do zajęć, nie myślę o pracy. Chodzę codziennie na randki i przyjmuję Najdroższego w całości. Czytam książki duchowe - oczywiście Tereskę, Nouwena. W tym tygodniu duchowość dominuje!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz